Czekaj…

Oleńka odc. 4/20

Usłyszała ostre pukanie do drzwi, potem ktoś nacisnął dzwonek, pukał, dzwonił, pukał. Była zdezorientowana, w popłochu nakładała szlafrok. Bała się. Wtedy ten policjant tak samo dzwonił i pukał. Dziś wzięła wolne, by mieć trzy dni weekendu. Chciała odpocząć i zająć się zamówionymi stroikami.

Spojrzała przez wizjer. Odetchnęła. Otworzyła drzwi.

– Przestraszyłaś mnie, co się stało?

Reni stała z kotem na rękach. Ten na szyi miał plastikowy kołnierz.

– Stało się! Jesteś moją ostatnią deską ratunku.

– Wejdź i mów.

Weszła szybko. Zamknęła łokciem drzwi.

– Chcę u ciebie przetrzymać tę bidulę. Jest po sterylizacji. U Heńka nie mają już miejsca, a ona potrzebuje opieki. Ja nie mogę jej wziąć. Orfeusz nie wyraźnie wygląda, może zaczyna mu się jakaś infekcja.

Orfeusz był pięknym dużym czarnym psem. Reni znalazła go wychudzonego, biegającego po parku. Miała przy sobie chrupki. Zawsze je nosi w razie takich sytuacji. Zjadł i został. Miał być na chwilę, dopóki nie znajdzie dla niego domu, został na zawsze. Miał teraz osiem lat i od roku chorował na nerki. Łatwo łapał też infekcje. Reni wiedziała, że Ori niedługo odejdzie na psią chmurkę, robiła jednak wszystko, by był z nimi jak najdłużej.

Reni mieszkała z rodzicami, a także z Marianem i Sonią (białym kocurem i burą kotką), z Kają i Bzykiem (łaciatą sunią i małym pieskiem, którego imię nie jest przypadkowe) oraz z Mają (biało-czarną szczurzycą podrzuconą przez sąsiadkę wyjeżdżającą do Niemiec). No i oczywiście z Orfeuszem.

-No, nie wiem …

– Wiesz. Właściwie to nie masz nic do powiedzenia – ucięła ostrzej.

Reni już postawiła kotkę na podłodze.

– Słuchaj, no sorki, ale naprawdę wydzwoniłam już wszystkich. Baśka po prostu potrzebuje ciebie – owa Baśka bezradnie próbowała łapką zdjąć kołnierz.

– Jest trochę zmulona po narkozie, za godzinkę, dwie dojdzie do siebie.

Była ruda w drobne cętki, miała zielone ślepia i tak potrafiła nimi spojrzeć, że zmiękczała serce.

– Pokaż się mała. Jesteś duża i szczupła. Trzeba by cię odkarmić.

– No to widzę, że się zaprzyjaźniłyście. Ja spadam. Buziak – cmoknęła Olę w policzek, trzasnęła drzwiami i już jej nie było. Z korytarza dobiegło głośne: „Będę wieczorem”.

Baśka się rozglądała po mieszkaniu lekko nieprzytomnymi oczami. Ola usiadła koło niej:

– I co biedaku? Wszystko nowe. Chodź znajdę coś do spania.

Z szafki w łazience wyjęła już sfatygowany brązowy ręcznik z żółtopomarańczowymi kropkami. Tata uwielbiał go. Powtarzał, że przypomina mu czekoladę z bakaliami i skórką pomarańczową. Przyciągnęła go do twarzy, wciągnęła zapach. Nie pachniał już tatą. Przypomniała sobie, że przecież wiele razy go prała. Zawiedziona poszła do kotki, przysiadła przy niej:

– Mam nadzieję, że ci się spodoba – powąchała go delikatnie – Chodź mała, mam tu jakieś stare pudło to zrobię ci spanie.

Weszła na stołek, otworzyła pawlacz nad szafą i wyjęła złożone pudło. Rozłożyła je, zeszła ze stołka, nożem zręcznie wycięła otwór. Taśmą posklejała ścianki, żeby się nie złożyły. Nałożyła wieko. Wiedziała, że koty lubią zamknięte pudełka. Do środka włożyła ręcznik.

– Maleńka chodź. Zobacz jaki zrobiłam ci domek, tymczasowy, ale wygodny.

Weszły do pokoju. Na podłodze przy kanapie leżała zielona kobieta. Baśka podeszła do niej, delikatnie obwąchała ją. Owinęła się wokół niej i zasnęła.

 

– Cześć szefie.

– Błagam o trochę szacunku – lubiła to przekomarzanie.

– Dobrze. Cześć Panie Prezesie.

– Litości! – nie podnosił głowy znad papierów, ale wiedziała, że się śmiał.

– A no tak, zapomniałam. Cześć Ci, Panie Prezesie.

Podniósł głowę, wzniósł oczy do góry:

– Miej mnie w swojej opiece – powiedział zrezygnowany i szczerze rozbawiony – Cieszę się, z Twojego dobrego humoru.

– Ja też się cieszę. Wyspanie i brak tajemnic czynią cuda.

– Cokolwiek to znaczy, niech tak zostanie.

Mieli swoje porozumienie. Oboje wiedzieli kiedy jest dobry czas na chwilę luźnej rozmowy, a kiedy lepiej po prostu pracować. On często dostrzegał, że jego asystentka ma problemy. Ale nie rozmawiał z nią o tym. Uważał, że rozmowy o sprawach osobistych zbyt zbliżają ludzi. Już wiedział, że w relacji dyrektor – asystentka, to nie jest dobre. Zawsze, gdy dostrzegał radość w jej oczach, doceniał to. Nauczył się także nie komplementować urody swoich pracownic, choć wiedział, że sprawia mu dużo radości, gdy one się uśmiechają. Ale czasem pojawia się w ich oczach taki ognik, który potem trudno ugasić. A jego asystentka była piękna i urocza w nieświadomości tego. Mogłaby go nawet pociągać, jak czereśnia wysoko na drzewie, ale on czuł, że lepiej nie unosić wzroku. Bardzo kochał swoją żonę i małego. Nie pozwoli by znów cierpieli.

Mateusz dla niej był kimś ważnym. Był mężczyzną, który widzi ją przez pryzmat pracy i nic po za tym. Ceniła to. Gdyby mogła to pewnie zakochała by się w nim, ale nie mogła. On tworzył barierę, przez którą nie mogła przejść. Z czasem polubiła to i szanowała. Dużo rozmawiali, oczywiście o pracy. Próbowała zagadnąć go o prywatne życie, ale zawsze delikatnie ją zbył. Wreszcie zrozumiała. Ktoś też szepnął jej słówko o wydarzeniach sprzed kilku lat. Postanowiła się dostosować. I tak zostało.

– Chciałem cię o coś spytać, ale nie wiem jak.

– Najlepiej prosto z mostu – wiedziała, że w pracy zachowuje się zupełnie inaczej. Jest bardziej przebojowa, weselsza, konkretna. Bardziej otwarta na ludzi. Zupełnie, jakby wchodząc do biura, otwierając drzwi, zamieniała się w inną kobietę – widzę, że sprawa jest poważna i na dłuższą rozmowę.

– Zupełnie nie wiem czemu tak sądzisz – zawsze się jej podobał, był całkowicie w jej typie, ta lekka siwizna, zawsze piękny garnitur i uśmiech Georga Clooney’a. Kiedy przynosił kawę, wiadomo było, że coś wisi w powietrzu. Kiedy do tego przynosił czekoladę, widomo było, że sprawa jest poważna, ale kiedy przynosił kawę i dwie czekolady to …

– Przyszedłeś powiedzieć, że mnie zwalniasz?

– Chyba zwariowałaś, skąd ten pomysł?

– Nigdy jeszcze nie przyniosłeś mi dwóch czekolad – jego śmiech rozniósł się po całym korytarzu, nie zamknął jeszcze drzwi. Oczywiście wylał kawę.

– Ta z orzechami dla ciebie, gorzka dla żony.

– Trochę mnie uspokoiłeś. To jakie masz pytanie?

– Potrzebuje twojej pomocy.

– Wiesz, że możesz na mnie liczyć.

– Wiem. Ale nie wiem, jak mam cię o nią poprosić.

– Łyk kawy na odwagę i do roboty.

– No tak. No dobrze … No …

– Powiesz wreszcie?

– No właśnie próbuję, ale ciągle mi przerywasz.

– Ja ci przerywam? – uśmiechnęła się.

– Więc  …

– Nie zaczyna się zdania od więc – jej chichot za chwilę miał się przerodzić w śmiech nie do opanowania.

– Przestań – zaczął się denerwować i śmiać jednocześnie.

Wyciągnęła do niego rękę z otwartą tabliczką:

– Czekolady?

– Dobrze, mówię – uspokoił się – trudno mi o to pytać, bo to dotyczy tego co robisz po pracy. Chodzi mi o to, że widziałem bukiet, który zrobiłaś.

– O kurczę, wiedziałam, że to się kiedyś wyda.

– To był przypadek. Byłem u znajomego, który zamawia u ciebie te bukiety i on zaproponował, że da mi numer telefonu do ciebie, to oznaczy do tej osoby co robi te bukiety. No, wiesz … A kiedy mi go podał, to rozpoznałem twój numer. Podziękowałem mu, ale nie powiedziałem mu, że się znamy.

– Dzięki. Nigdy ci tego nie mówiłam. To jest moja taka dodatkowa praca. Robię to, bo mnie relaksuje, a przy tym sprawiam komuś radość.

– Słuchaj, ja wiem, że nie jest ci łatwo. Ja teraz nie mogę dać ci podwyżki, ani nic obiecać …

– Przestań. To nie o to chodzi. Masz rację nie jest łatwo, ale wystarcza mi na życie. Robię te bukiety i wiele innych rzeczy, bo naprawdę sprawia mi to przyjemność. A twoja prośba?

– Czy zrobiłabyś taki bukiet dla mnie, a właściwie dla mojej żony? Oczywiście zapłacę.

– Jasne, że tak. Na jaką okazję?

– Jest w ciąży – uśmiechnął się niepewnie.

– To gratuluję, Panie Prezesie, to bardzo radosna nowina – uścisnęła jego dłoń – tylko tak sobie myślę, że bukiet z suchych kwiatów to trochę nie na miejscu …

– Dlatego chcę, żebyś zrobiła, go ze świeżych.

– No to dostałam wyzwanie, ale dla Pana, szefie, podejmę się tego.

– Idziemy z żoną to uczcić.

– Kiedy?

– Jutro.

– O mój Boże! – przeraziła się – to podwójne wyzwanie.

 

Usłyszała klucz w zamku drzwi wejściowych. Raz, dwa, klamka, trzask. Krótkie szybkie kroki. Wrzask.

– Zwariowałaś, co się nie odzywasz!

– Ty i ten twój temperament. Leżę.

– Widzę, ale mogłaś się odezwać. Wystraszyłam się.

– Yhmm … Śpię w swoim domu, na swojej kanapie i jeszcze mam się odzywać, bo wchodzisz do pokoju – nakryła się kocem uśmiechając pod nosem – Co tam?

– Od razu wypominki. Kota przyszłam zobaczyć.

– Ale chyba nie zabrać?

– O o! Nie zabrać? Czy ja dobrze usłyszałam?

– Nie zabierzesz go, bo śpi ze mną. No po prostu, ci go nie oddam.

– Znaczy, zostaje? – Reni była uszczęśliwiona.

– Znaczy, że zabierzesz mnie do sklepu, tego twojego, żeby coś jej kupić. Nie może mi tak sikać w gazetę, bo mi mieszkanie zaśmierdnie.

– Teraz?

– Może jutro?

– Okey, jutro. A teraz mogę zobaczyć, tę diablicę, która skradła twoje serce?

– Nie. Zrób herbaty.

– Ale…

– Ona śpi – Baśka rozciągnęła się obok Oli, była jak puchaty cienki wałek.

– Dobra – Renata wyszła do kuchni – masz ją od kilku dni, a już z tobą robi co chce.

– Jak to kotka – uśmiechnęła się i wsunęła głębiej pod koc.

Możliwość komentowania została wyłączona.