Czekaj…

Oleńka odc. 6/20

– Czas na sprzątanie – uśmiechnęła się do niej. Zawsze robiła to tylko ustami. Ola nie wiedziała czy kobieta ma zęby. Trochę wydało jej śmieszne, że zastanawia się nad taką drobnostką, ale jednak było to dla niej ciekawe. Była identyczna jak człowiek, ale człowiekiem raczej nie była.

– Nie mam.

– Czego nie masz?

– Zębów. Nad tym się zastanawiałaś, prawda? – spojrzała na nią taksująco – niepotrzebne mi.

– Niepotrzebne?

– Nie jem, nie potrzebne mi. Wracając do Ciebie …

– Faktycznie nie jesz, jakoś nie zwróciłam na to uwagi. Wydajesz mi się taka … taka …

– Dziwna?

– Nie tak bym to ujęła. Wydajesz się magiczna, jakby zaczarowana.

– To prawda. Jestem magiczna – ton tych słów nie pozostawiał wyboru, nie można było już nic więcej powiedzieć ani spytać – Kontynuując temat sprzątania …

– Wczoraj sprzątałam, coś pominęłam?

– Bardzo wiele.

– To znaczy? Nie rozumiem.

– Myślę, że wiesz.

Zapadła cisza.

– Wiesz i od dawna chcesz to zrobić.

– Nie wiem o czym mówisz i nie będę z tobą o tym rozmawiać.

Ola wyszła zdenerwowana do kuchni. Jak ona śmie mówić o tym w ten sposób. Sprzątanie?! Co to jest? Za kogo ona się uważa? Mam posprzątać swoich rodziców, może wziąć worki foliowe i wyrzucić ich na śmietnik. Przyjęłam ją do swojego domu, a ona już się szarogęsi, jak Baśka. Poczuła, że na kolanie coś ciągnie ją delikatnie za nogawkę. Spojrzała w dół i ujrzała na podłodze zieloną kobietę z wysoko wyciągniętą ręką. Patrzyła w jej słoneczne oczy i słyszała w głowie:

– Masz rację, nie powinnam tego mówić. Jeszcze nie teraz.

Cisza.

– Nie powinnaś tego mówić – spojrzała w okno, stała i milczała – to było prawie trzy lata temu … Wiesz, myślę, że wtedy ja też umarłam.

– Wiem. Dlatego tu jestem.

Ola jakby nie słyszała. Patrzyła w okno i była, gdzieś, gdzie nikt nie mógł do niej dotrzeć. Mijały kolejne chwile.

– Często tam jesteś?

Spojrzała w jej pełne miłości oczy.

– Coraz rzadziej i dalej często – milczała jeszcze chwilę – nie pytaj więcej.

Kobieta skoczyła jednym susem do pokoju, drugim na stół, położyła się i zasnęła.

 

Ciocia. Kazimiera z domu Roztowska. Wdowa. Trzy lata temu pożegnała się z przyjaciółką i jej mężem, też jej przyjacielem. Nie przypuszczała nawet, że chwilę później ich córka, jej chrześnica, odsunie się od niej. Walczyła o kontakt z nią. Wysyłała jej raz na dwa miesiące list, w niebieskiej kopercie. Nigdy nie dostała odpowiedzi. Nie odwiedziła jej. Nie chciała być nachalna.

Gdy był ten straszny wypadek, pogrzeb, wtedy widziała ją po raz ostatni. Potem sama się rozchorowała. Nikt jej wtedy nie mógł pomóc, bo prawie nikogo nie było. Jej koleżanka znalazła ją nieprzytomną w mieszkaniu, wezwała pogotowie. Toksykologia, psychiatryk, stacjonarny, potem oddział dzienny, długie zwolnienie i terapia, i leki. Te ostatnie do dzisiaj. Czasem rany w życiu są tak wielkie, że bez podpórek nie da się żyć.

Trzynaście lat przed wypadkiem Karoliny i Janusza, syn Kazimiery wraz z ojcem, jej mężem wsiedli do samolotu. Tak zwyczajnie lecieli do Włoch, zwiedzić Rzym. Krzysztof był zafascynowany architekturą, a Kamil łapał bakcyla od ojca. Chciał zobaczyć wszystko na własne oczy. Na lotnisku czule żegnała się mężem, Kamil był zły, że tak otwarcie, że w tym wieku, jak można. A potem sam przytulał się do niej jak dziecko, a przecież wielki jak dąb. Poczuła, że to niedobrze, że przecież wrócą, a tu dopadła ich jakaś tkliwość. Wtedy widziała ich po raz ostatni. Nie dolecieli do Rzymu. Została sama w rozsypanym świecie, którego nie można było już poskładać. Pomogli przyjaciele, psychiatra, psychoterapeuta. Wszyscy radzili, żeby zdecydowała się na symboliczny grób na cmentarzu, ale ona nie chciała stawiać świeczki na kawałku kamienia, pod którym nikt nie śpi. Oni przecież żyli, gdzieś, w innym wymiarze i tylko ona, Kazimiera, nie ma do nich dostępu.

Kiedy Janusz i Karolina zniknęli w podobny sposób, wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Nagle ścisnęło, przytłoczyło, zgniotło. Zapragnęła do nich dołączyć, zobaczyć znowu Krzyśka i synka. Po dwóch miesiącach wysłała pierwszy list do Oli. Poprosiła koleżankę, żeby nadała go z jej poczty. Tak bardzo nie chciała, żeby wiedziała jak cierpi i jakiego wymaga leczenia. Ale to właśnie tam pomogli jej zrozumieć, że ma o kogo walczyć i dla kogo żyć.

Dziś po prawie trzech latach zamierzała się poddać. Nie może w nieskończoność prosić o kontakt. Zrozumiała, że nie da się Oli przekonać do rozmowy, spotkania, gdy ona nawet zapewne, nie otworzyła koperty. Poczuła, że i to w jej życiu musi się skończyć. Również to.

Napisała na żółtawej kartce:

„Kochanie, to mój ostatni list do Ciebie. Nie chcę się narzucać i być ciężarem. Niczego nie oczekuję. Po prostu, jeśli chcesz to przyjedź. Czekam do końca miesiąca. Kazimiera”.

 

Poszły na spacer. A z nimi Kaja, Bzyk, Orfeusz i Marian, oczywiście. Spacer bez kota? Tej możliwości nie było. Dziwne to było stworzenie – niczego się nie bało, nikogo nie zaczepiało, świetnie się broniło, nawet przed atakami dużych psów, zresztą rzadko do nich dochodziło, bo Marian świetnie im zapobiegał, a to się skrył gdzieś w krzakach, a to wlazł na drzewo albo tak ostrzegł kandydata do bójki, że obie z Olą stawały sztywne ze strachu. Poza tym był naprawdę wielkim kotem – ważył dziesięć kilo, a mimo to był szczupły. Renata swoim kotom nie obcinała pazurów, uważała, że zawsze muszą mieć szansę obrony. W domu nic nie niszczyły, no może poza krzesłami wiklinowymi, na których lubiły się przeciągać. Miały wiele drapaków, słupów i pawlaczy. Kiedy wchodziło się do domu Renaty, wiadomo było kto jest  najważniejszy, a otworzenie lodówki nie pozostawiało już żadnych wątpliwości. Zwierzaki królowały.

Lubiły chodzić do opuszczonego sadu. Choć było chłodno, to w południe czuło się już cieplejszy podmuch powietrza i cieplejsze słońce na twarzy. Szły wolno dostosowując się do najsłabszego czyli do Oriego. Renata potrafiła tak zadbać o tego psa, że chodzenie nie sprawiało mu bólu, jednak starość i słabość bardzo często dawały mu się we znaki.

– No i tak sobie myślę, że chyba naprawdę trzeba coś z tym zrobić.

– Z czym? – nie rozumiała. Renata zaczęła temat ni stąd ni z owąd.

– No wiesz, z tymi bałwanami.

– Śnieg już stopniał, to niewiele będziesz miała roboty – uśmiechnęła się.

Obydwie się śmiały, aż Reni musiała zdjąć okulary, żeby wytrzeć łzy.

– A wiesz, że to bardzo dobre spojrzenie na sprawę. Faktycznie bałwany rozpuściły się, załóżmy, że również w mojej głowie, a teraz to już będą tylko rasowi mężczyźni.

– Rozpuściły się w twojej głowie, tego się trzymajmy. Rasowi mężczyźni, czyli kto?

– No, wiesz. Dobrze zbudowani, przystojni, ciepli … – zamyśliła się – jak patrzę czasem na Oriego, to myślę sobie, że mój mężczyzna mógłby być taki jak on. Rozumiesz?

– Nie bardzo.

– Taki zrównoważony, przyjazny, radosny, radzący sobie, pełny życia. Zobacz, nawet teraz nie pokaże, że coś go boli, nie skarży się, chociaż wiem, że cierpi i staram się mu pomóc. A on to przyjmuje ze spokojem. No czasem się zezłości, ale oboje wiemy, że to tylko na chwilę i nic nie znaczy. I mogę się do niego przytulić, gdy chcę, a on nigdy się nie odsunie. Bzyk od razu ucieknie, bo to świr jest, kochany, ale jednak świr, a Maja to czasem tyłkiem się odwróci albo warknie, jak coś jej nie pasuje. A Ori …  on jest, po prostu jest.

– Jesteś niemożliwa, twój facet – rasowy, ma być taki jak twój pies – kundel. Brak słów.

– No właśnie … Brak słów.

– Ale cieszę się, że chcesz zmienić coś w swoim życiu.

– Jestem zmęczona, te związki do niczego dobrego nie prowadzą. Mam ich dosyć.

– Jesteś z kimś i nie jesteś.

– Dokładnie tak. Ola, a ty kiedy znajdziesz sobie jakiegoś rasowego.

– Chyba wolę kundelki – parsknęły śmiechem.

– A kiedy byłaś z jakimś przystojniakiem? Prawdę mówiąc nie pamiętam.

– Bo to dawno było, w tamtym życiu.

Szły wąską ścieżką. Czasem spotkały znajomą osobę, ale nie dzisiaj. Nikt nie chciał wystawić nosa z domu. Zatopiły się przez chwilę w swoich myślach. Renata wiedziała, że gdy pojawiają się słowa o tamtym życiu lepiej już nic nie mówić. Jednak poczuła, że musi teraz powiedzieć:

– Tamto życie jest twoim życiem.

– Wiem, ale trudno mi to połączyć.

 

Nota prawna : Informuję, iż jestem autorką wszystkich tekstów zawartych na  stronie internetowej www.ewaczernik.pl. Informuję również, że potwierdzenie mojego autorstwa zostało zabezpieczone prawnie. Proszę zatem, abyś przestrzegał praw, jakie mi przysługują. Jako autorka nie zezwalam na jakiekolwiek wykorzystywanie całości lub fragmentów tekstów zawartych na niniejszej stronie internetowej bez mojej zgody lub w sposób naruszający moje prawa chronione prawem autorskim. W szczególności nie zezwalam na kopiowanie, wydawanie, utrwalanie, zwielokrotnianie, jakikolwiek obrót, publikowanie w internecie i publiczne odtwarzanie treści zawartych na stronie internetowej. Jeśli chcesz wykorzystać mój utwór – skontaktuj się ze mną.

Możliwość komentowania została wyłączona.